Na drodze bez powrotu. Pierwsze przejście grani Mazeno na Nanga Parbat. Sandy Allan . Tytuł oryginału: In Some Lost Place: The First Ascent of Nanga Parbat, tłumaczenie Krzysztof Krzyżanowski.
Wytyczanie nowych dróg we wszelkich dziedzinach naszego życia zawsze obarczone jest ryzykiem porażki, jednak podejmując się kolejnych prób torujemy drogę następnym, nawet jeśli dana próba nie zakończy się sukcesem. Sandy Allen, któremu po osiemnastu latach udało się zrealizować pomysł o przejściu niezdobytej dotąd grani Mazeno, napisał całkiem fajną książkę o swojej drodze ku realizacji marzeń, o swoich partnerach pisze z szacunkiem, o sobie samym z pokorą, jednak bez fałszywej skromności. Za swoje dokonanie Sandy Allan oraz Rick Allen otrzymali Złoty Czekan w 2013 roku, do dnia dzisiejszego nikt nie powtórzył ich wyczynu
Nie obchodziło mnie, kto z nas zdobędzie szczyt — chodziło o to, żeby komuś się to udało. Tak przedstawiał się mój cel. Mieliśmy nawzajem się o siebie troszczyć i robić wszystko, żeby wspierać najsilniejszych wspinaczy, a potem w odpowiednim czasie bezpiecznie zejść na dół. Każdy członek zespołu miał się wspinać z myślą o całej reszcie: stanowiliśmy sześcioosobową grupę zjednoczoną wokół wspólnego celu, którym było przede wszystkim dotarcie w jak najliczniejszym składzie do szczerby Mazeno — coś takiego dawało nadzieję na to, że być może wystarczy nam zapasów, dzięki którym część z nas będzie miała na tyle dużo sił, by ruszyć na szczyt.
Zanim jednak przeczytamy o wyprawie, Sandy Allan w zwięzły sposób opisał swoje początki ze wspinaczką: dotarło do mnie, że kurs Mala był co najmniej niekonwencjonalny, a naszymi działaniami kierował marzyciel popychający innych w kierunku przygody. Z drugiej strony na takie szkolenie mogłem sobie przynajmniej pozwolić. Nigdy nie zdołałbym opłacić porządnego, zorganizowanego kursu prowadzonego przez certyfikowanych przewodników z Chamonix. Czasami odnoszę wrażenie, że bez Chamonix nie byłoby połowy wspinaczy, to port do którego wcześniej czy później dotrze wędrowiec spragniony wspinaczki. Pisząc o swoich doświadczeniach wspomina wyprawę z 1995 roku, kiedy ekipa w składzie: Doug Scott, Wojtek Kurtyka, Andrew Lock, Rick Allen oraz Sandy Allan miała w planach pokonanie grani Mazeno, jednak wyprawa nie odniosła żadnych sukcesów. Tak na marginesie o Wojciechu Kurtyce, autor pisze: genialny polski himalaista. Zadziwiająco mały jest świat himalaistów. W dzisiejszych czasach trzeba się wykazać pomysłowością, aby przejścia nowymi drogami były spektakularne, by zdobyć uznanie w tym klubie zwanym przez niektórych klubem ekscentryków, lub jak kto woli szaleńców.
Jak przyznaje Sandy Allan, to dokonania Steve’a Swensona i Douga Chabota szczególnie zainspirowały mnie do tego, żeby zaangażować się w kolejną próbę pokonania upatrzonej drogi. Pisząc o owych śmiałkach, którzy podjęli próbę przejścia grani Mazeno, Sandy Allan w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że grań można było przejść. (…) Jedyne, co musiałem zrobić, to stworzyć plan, dzięki któremu chociaż część wspinaczy pokona grań, a ci, którzy mogliby ruszyć potem na szczyt, zachowają wystarczająco dużo energii. Na tym etapie planowania nie miałem jeszcze pomysłu, jak to osiągnąć, wspinając się w stylu alpejskim. (…) Nasze koncepcje, omawiane bez końca i dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach, nie przetrwały zbyt długo w obliczu wroga, podobnie jak plany wszelkich bitew.
Podejmując się tej wyprawy, bądź jak często zdarza się o niej pisać autorowi przygody, Sandy Allen nie należał do najmłodszych, jak pisze: gdy w 2012 roku wróciliśmy z Nangi do domów, ludzie często zwracali uwagę na nasz wiek, jak gdyby nasze dokonanie zasługiwało na większy podziw tylko dlatego, że byliśmy po pięćdziesiątce. Przyznaję, że tego nie rozumiałem i nadal tego nie pojmuję. Wciąż czuję taki sam entuzjazm i ekscytację jak zawsze, a chociaż nie jestem już tak silny fizycznie jak wtedy, gdy miałem dwadzieścia kilka czy trzydzieści kilka lat, zyskałem w innych sferach i nie widzę powodu, żeby rezygnować ze wspinania, dopóki ciało nie powie mi „dosyć”. Nie wydaje mi się, żebym był w tej kwestii wyjątkiem.
Grań jest na tyle długa, że nie ma sposobu, żeby podczas przejścia go uniknąć. Istniało również spore prawdopodobieństwo, że gdy coś takiego już się wydarzy, żywioły dopadną nas w jakimś niezwykle odsłoniętym miejscu. Tak wyglądały po prostu realia zaangażowania się w tak rozciągniętą w czasie przygodę.
Obietnica pięciu dni dobrej pogody na Nanga Parbat, zabójczej górze, wydawała się zbyt atrakcyjna, żeby marnować ten czas na dalszą aklimatyzację. Przedyskutowaliśmy zalety i wady błyskawicznego powrotu na grań, co pozwoliłoby nam wykorzystać dobrą pogodę. Martwiła mnie myśl o tym, że utkniemy w namiocie rozstawionym na wąskiej jak brzytwa grani ciągnącej się na wysokości siedmiu tysięcy metrów, ale jeżeli chcieliśmy realistycznie spojrzeć na czekającą nas wspinaczkę, musieliśmy stawić czoła tej perspektywie. Zdecydowaliśmy zatem, że po dwóch lub trzech nocach odpoczynku wszyscy wyjdziemy do góry, przenocujemy w obozie pierwszym, wespniemy się do namiotów rozstawionych na wysokości 6400 metrów, a następnego ranka jako sześć osób zjednoczonych wokół wspólnego celu ruszymy dać z siebie wszystko na grani Mazeno.
I tak też się stało, Sandy Allan i Rick Allen dali z siebie wszystko, zrealizowali plan, o którego etapach warto przeczytać samemu, przy okazji będzie trochę o historii himalaizmu, polskim akcencie i o wytrwałości w dążeniu do celu.
Tak na marginesie. Kolejny raz uświadamiam sobie, jak mały jest ten świat, gdzie jeden z Czechów napotkanych przez Sandy Allen i Rick Allen, to Zdeněk Hrubý, ten sam który pomógł w 2008 roku w sprowadzeniu Artura Hajzera i Roberta Szymczaka z Dhaulagiri. Podczas tego przypadkowego spotkania Sandy Allan, jak pisze nie wspominałem o tym, że dwanaście godzin wcześniej martwiłem się o zmarznięte łapki wyimaginowanego królika, tak informacja ta z pewnością mogłaby wywołać uczucie konsternacji u napotkanych czeskich himalaistów.
Na końcu książki znajdziemy kilka ciekawych fotografii, jak dla mnie the best jest to, na którym obaj panowie popijają herbatkę, nie oszukujmy się, nastolatkami już nie są (Filiżanka herbaty w bazie — dzięki uprzejmości Czechów. Fot.: Sandy Allan). Zdjęcie pod linkiem: https://www.theguardian.com/world/2012/nov/03/mountaineers-details-last-great-climb
Zachodnia flanka ściany Diamir od szczerby Mazeno do wierzchołka – ta fotografia nie pozostawia miejsca dla wyobraźni, ponad trzynaście kilometrów do przejścia, na takiej wysokości, w takich warunkach i to w stylu alpejskim !!!!
Link do artykułu, w którym Wojtek Kurtyka odnosi się do tego dokonania: https://www.goryonline.com/wojtek-kurtyka–mazeno-guru,2004849,i.htm
Wywiad z Sandy Allan, język angielski.
Dostępny jest również krótki film sponsora jedynej kobiety uczestniczącej w tej wyprawie, Cathy.