Challenge of Freedom

Szukaj

Tam się walczy – najpierw o sukces, a potem o przetrwanie.

Rozmowy o Evereście,  Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Jacek Żakowski, Agora, Warszawa 2020, wydanie III rozszerzone.

Wydanie I Rozmów o Evereście Młodzieżowa Agencja Wydawnicza 1982 rok, II wydanie 1987 rok, MAW.

Rozszerzenie wydania o Everest 2020 i Czterdzieści lat później jest świetnym pomysłem, humoru starszym panom nie brakuje, zwłaszcza pan Krzysztof lubi docinać.

Siedzenie na gwoździach nie staje się przyjemniejsze tylko dlatego, że było się na Evereście.

Everest nie jest szczytem pięknym. Prawdopodobnie gdyby cała okolica była położona o tysiąc metrów niżej, nikt by tu nie zajrzał. Przyjechałaby jedna wyprawa, zrobiłaby pierwsze wejście i na tym by się skończyło. Everest niższy o tysiąc metrów byłby niewiele wart. Nietrudny, nieładny. Jego ogromna atrakcyjność bierze się stąd, że jest bezwzględnie najwyższy, a nasza stechnicyzowana cywilizacja wymaga wyników dających się wyrazić w kategoriach obiektywnych.

KW: Można by postawić pytanie odwrotne. Co zabrało mi wejście na Everest? Co przez nie straciłem? Wszedłem przecież na najwyższy szczyt świata i wielu ludzi, którzy z alpinizmem nie mają nic wspólnego, uważa, że powinienem już przejść na taternicką emeryturę. „Czego jeszcze chcesz? – pytają. – Nigdzie wyżej nie wleziesz!”.”

Klimat rozmów o Evereście jest specyficzny, zważywszy na czas kiedy się odbyły, to nie są powielane wywiady wywiadów a świeża bułeczka ze wsteczną datą. Czyta się szybko i przyjemnie. I pomyśleć, że (Krzysztof Wielickidopiero łękotka Chrobaka, obojczyk Wróża i żona Rusieckiego zadecydowały o tym, że pojechałem. To się nazywa mieć farta, gdyby nie ten szczęśliwy dla Wielickiego zbieg okolicznośći kto wie jak potoczyłyby się losy.

„Rezerwowy trzydziestolatek, który zdaniem wielu znalazł się na szczycie „przypadkiem”, czyli Krzysztof Wielicki – komputerowiec z Tychów. Bardziej doświadczony w himalajskich próbach, chociaż młodszy od niego o rok Leszek Cichy – geodeta, asystent na Politechnice Warszawskiej. I dwudziestodwuletni student dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim – czyli ja. W takiej grupie usiedliśmy czterdzieści lat temu do pracy nad tą książką.
Nie wiem, dlaczego tuż po swoim gigantycznym sukcesie zgodzili się napisać tę książkę z dzieciakiem takim jak ja. Nic za mną nie przemawiało. Wielu starszych i dużo sprawniejszych kolegów też chętnie by to z nimi zrobiło. Może Wielicki i Cichy przyjęli moją propozycję dlatego, że złożyłem im ją jako pierwszy? A może dlatego, że sami jeszcze nie całkiem rozumieli, czego dokonali? W każdym razie do dziś jestem im wdzięczny, bo podnieśli mnie w dziennikarskiej lidze o kilka szczebli.
Czytając teraz to, co zrobiliśmy razem, widzę słabość swojego ówczesnego warsztatu i tym bardziej doceniam, ile im zawdzięczam. To od nich zaczął się mój zawodowy „luck” – jak by powiedział Wielicki.
Do tej historii wracano później jeszcze wiele razy. Od „Zdobyć Everest” (1984) wielkiego reportażysty Wojciecha Adamieckiego po „Gdyby to nie był Everest” (2020) Leszka Cichego i Piotra Trybalskiego – przebieg polskiej zimowej wyprawy na Everest opisano mniej lub bardziej obszernie w kilkudziesięciu książkach. Ale faktem jest, że byliśmy pierwsi.
Nasza rozmowa była robiona na gorąco, zanim jeszcze opadły emocje. Nim bohaterowie zdążyli się wygadać, do końca rozpakować, wyleczyć odmrożenia. Krzysztof i Leszek stanęli na Evereście siedemnastego lutego. W maju tekst „Rozmów o Evereście” był już w wydawnictwie. W tym sensie jest to zabytek, po który może warto sięgnąć także teraz, jeśli kogoś interesują góry, a zwłaszcza ludzie gór.” Jacek Żakowski 2019.

Rozmowy o Evereście. Czterdzieśli lat później 

„KW: Ludzie zauważyli, że możemy pisać historię. Byliśmy pokoleniem, które bardzo tego chciało. To nie była rządowa propaganda. Facetów, którzy z Gliwic wyjeżdżali na Dhaulagiri czy z Zakopanego na Manaslu, rząd miał głęboko w dupie. A my chcieliśmy pisać historię, bo poczuliśmy bluesa. Jak ją mieliśmy pisać, kiedy była żelazna kurtyna? Ewentualnie mogłeś zrobić karierę w pracy, ale z pracy wszyscy mieli to samo – w najlepszym razie malucha i meblościankę. Szczęśliwi byli ci, którzy mieli pasję. Rzuciliśmy się na oceany, na góry – tam, gdzie była szansa samorealizacji.
LC: Przypomnijmy sobie, w jakim okresie była ta wyprawa. Ja wyjechałem z Polski siódmego grudnia 1979 i wróciłem siódmego marca 1980 roku. Sklepy były puste. Władza się ledwo trzymała. Nawet nie byli w stanie podpierać się naszym sukcesem, bo kiedy się dowiedzieli, że wnieśliśmy krzyżyk na szczyt, to pierwszy sekretarz się z nami nie spotkał.
JŻ: Naszą książkę wydawali dwa lata, chociaż to była broszurka bez zdjęć.
LC: I poszczególne arkusze książki drukowali na różnym papierze. Początek na szarym z kawałkami miazgi, środek na satynie, potem znów prawie pakowy. Ale to nie była zemsta.
JŻ: Tylko ogólny rozkład. Nic już nie działało, nic nie dało się porządnie zrobić.
LC: Przyjął nas Bolesław Kapitan, szef Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu. Mówił bardzo patriotycznie: Polacy, dla Polski Ludowej, i tak dalej. A potem do Andrzeja Zawady podszedł jakiś polityczny opiekun i mówi: „Panie Andrzeju, nie mogliście, k…, wejść dwa dni wcześniej?”. Bo piętnastego lutego kończył się VIII Zjazd PZPR. Przydałby im się taki dobry news na koniec. Byli przekonani, że Zawada specjalnie o dwa dni odłożył nasz atak, żeby popsuć finał zjazdu.
JŻ: Kiedy staliście się takimi Avengersami jak teraz? Jeździcie z jednego festiwalu na drugi, gromadzicie tysiące słuchaczy, żyjecie z wystąpień motywacyjnych dla korporacji…
KW: Ciężko na to pracowaliśmy całe życie.
JŻ: Kiedy to się zaczęło?
KW: Najpierw trzeba było coś w życiu zrobić.
LC: Krzysiek zrobił Koronę Himalajów.
KW: Leszek Koronę Ziemi.
JŻ: Everest nie wystarczył?
KW i LC: (Chórem) Nieee.”

„KW: Ja też bym mógł iść wyżej niż na sześciotysięczniki, ale uznałem, że już nie ma sensu ryzykować. To nic nie wniesie do mojej górskiej kariery.
JŻ: Mógłbyś być najstarszym człowiekiem na Evereście.
LC: Wszedł już osiemdziesięcioletni Japończyk. Trzeba by czekać jeszcze dwanaście lat.
KW: Mnie takie rekordy nie interesują. Tak się nie pisze historii.
JŻ: Uważasz, że swoje zrobiłeś?
KW: Oczywiście. Już nic nie muszę udowadniać. Jestem w górach i wspinam się, ale kiedy się urodził syn, to zauważyłem, że jest coś takiego jak waga.
JŻ: Własna?
KW: Waga różnych spraw. Ile mogę osiągnąć versus ile mogę stracić. Kiedyś tej wagi nie widziałem, robiłem wyprawę za wyprawą.
JŻ: Pamiętam cię jako Asterixa, który odpala skrzydełka i fruuu, byle do góry. Bez względu na wszystko. Teraz – waga, rozwaga…
KW: A co? Mam siedemdziesiąt lat! Dobra, załóżmy, że wejdę na Manaslu. Nikt by tego nie zapamiętał, moje CV nawet by nie drgnęło. A pomyśl, że nie wracam… Co ten mój dziesięcioletni syn by pomyślał?
JŻ: Po sześćdziesiątce stałeś się dorosły i odpowiedzialny?
KW: Straciłbym możliwość udziału w jego rozwoju – obserwowania, jak idzie do przedszkola, do szkoły, do kolejnej klasy, na mecz. Dla mnie wartością jest to, jak on idzie spać i mówi: „Tata, przyjdź dać mi rączkę”. Wiesz, ile ja mam radości z tego, że trzymam go za rękę?
JŻ: Więcej niż z wejścia na Everest?
KW: Tak. Ale musisz do tego dorosnąć.
JŻ: Starszy, pięknie sentymentalny pan się zrobiłeś.
KW: I jest mi z tym bardzo dobrze. Musiałem zrobić masę głupich rzeczy, żeby do tego dojrzeć. Kiedyś było tak, że jak mi dali paszport, to jakbym złapał Pana Boga za nogi. Żona mówiła: „Masz paszport, to jedź”. Teraz życie stało się normalne, złapałem równowagę. Wcześniej nie umiałem tak przeżywać tego, że mam dzieci, żonę, rodzinę, swój dom. Liczyły się tylko góry.
LC: Ale na zimowym K2, jak będziesz kierownikiem, to jednak powinieneś jak Andrzej Zawada pójść do obozu pierwszego, drugiego… Żeby zobaczyć, jak jest.
KW: Tak będzie.
LC: A ja mogę ci pomóc. Kierownik i taktyk wyprawy. Jak raz funkcje dla panów z zimowego Everestu. Piękna historia – od najwyższego po najtrudniejszy, od Everestu po K2.
JŻ: Kto to sfinansuje?
KW: Prywatna polska firma farmaceutyczna. Dobrze prosperują i chcą zrobić coś fajnego.
JŻ: Napisać historię, jak wy w latach osiemdziesiątych?
KW: Polski biznes zaczyna mieć takie potrzeby.
LC: Łatwiej dostać na wyprawę dwa miliony złotych w Polsce niż pół miliona dolarów za granicą. Francuzi chcieli w tym roku jechać na K2, ale nie zebrali pieniędzy.
KW: Bo w Polsce przez ostatnie lata to zostało nakręcone medialnie. Festiwal górski w Lądku-Zdroju jest największy w Europie. Za granicą w tym czasie niewiele się zmieniło, każdy powie: masz hobby, to się martw.
LC: Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy w swój czas. My jeszcze bywaliśmy w miejscach, w których nikogo przed nami nie było. Chyba tylko Pan Bóg. A teraz wszędzie komuś depczesz po piętach.” Czyli 2022 plan na K2
„Jak się żyje, to trzeba się wspinać.”

W Rozmowach o Evereście w rozdziale Everest oblige opisującym: jak to Polacy dwa razy zdobyli Everest zimą. Raz – w Himalajach, a raz – na sali obrad; oraz próbę zdobycia K2, wspomniano w nim również o okolicznościach w jakich zmarła Halina Krüger-Syrokomska:

„KW: Ponieważ w tym samym co one terenie działała jednocześnie wyprawa austriacka, która zaporęczowała przejście i założyła dwa obozy, dziewczyny już pierwszego dnia akcji miały gotową „jedynkę”.

LC: Tak samo było z „dwójką”. Znów siedemset metrów w pionie, znów gotowe poręczówki i założony obóz. Posuwały się więc błyskawicznie. Było to zarazem dobre i złe. Dobre, bo przyspieszało akcję i dawało szansę na sukces mimo fatalnego opóźnienia wyjazdu z kraju. Złe, bo w ten sposób nie uzyskuje się odpowiedniej aklimatyzacji.

KW: Dziewczyny, będąc pod jeszcze większym niż my pręgierzem czasowym, nie mogły sobie pozwolić na taką powolną aklimatyzację, okoliczności zaś w wyjątkowy sposób sprzyjały szybkiemu zdobywaniu wysokości.”

Rozmowy o Evereście do przeczytania w alpejskim stylu, szybko i z humorem.

Related Posts