Zazi w metrze

Raymond Queneau

„Zazi krą­ży po po­wie­ści ni­czym do­mo­we bó­stwo, peł­ni funk­cję hi­gie­nicz­ną, an­ty­mi­tycz­ną: przy­wo­łu­je do po­rząd­ku”. W świe­cie, w któ­rym wszy­scy są mar­ny­mi ak­to­ra­mi pro­win­cjo­nal­ne­go te­atru, a może na­wet ma­rio­net­ka­mi czy wręcz sa­my­mi ma­ska­mi, wy­po­wia­da­ne przez bo­ha­ter­kę „Mam gdzieś” sta­je się ostat­nim ba­stio­nem re­fe­ren­cyj­no­ści, a może na­wet – osons le mot – praw­dy, wbrew opi­nii upa­dłej Be­atry­cze, jaką jest Ga­briel: „Praw­da, praw­da! […] Jak­byś wie­dział, co to jest praw­da! Jak­by kto­kol­wiek na świe­cie wie­dział, co to jest! Wszyst­ko to (gest), to je­den pic: Pan­te­on, In­wa­li­dzi, ko­sza­ry, ka­fej­ka na rogu. Pic i pic.”

„Złączona końcami linia prosta”, Posłowie, autor Tomasz Swoboda.

 

No nie, co wy so­bie wy­obra­ża­cie, to­po­to­śmy pro­wa­dzi­li tyle zwy­cię­skich wo­jen, że­by­ście te­raz plu­li na na­sze na­po­le­on­ki?

Zazi w metrze, pozornie lekka i zabawna, o ile nie zaglądamy pod podszewkę. Intrygująca opowieść, Zazi chce przejechać się metrem, a to już coś.

Misternie skonstruowany chaos dający do myślenia, bo właściwie co Raymond Qu­ene­au miał na myśli pisząc to cudo?

Pierwszą książką Raymond Qu­ene­au jaką przeczytałam była Psia trawka, a było to już dobrych kilka lat temu, kiedy WAB wydawało serię Nowy Kanon, perełki literatury.

Oczekiwałam lektury wagi ciężkiej, trochę męczącej i przekombinowanej, jednak poczucie humoru autora i język zupełnie mnie zaskoczyły. W miarę czytania poszczególne warstwy powieści zdają się w subtelny sposób uwidaczniać. Czytając odnajdziesz w tej powieści … to co sam chcesz w niej odkryć, ale metra chyba nie otworzą dla ciebie.

Wracając do kapryśnej i wulgarnej tytułowej bohaterki Zazi. Trzeba przyznać, iż to nietuzinkowa panienka. Zazi zostaje powierzona pod opiekę równie oryginalnego wuja, i tu zaczyna się szalona historia, pełna absurdalnych zbiegów okoliczności. 

 

 

„Ktusz­tu­tak­ca­pi, iry­to­wał się Ga­briel. Nie do wy­trzy­ma­nia, ni­g­dy się nie myją. W ga­ze­cie na­pi­sa­li, że nie­ca­łe je­de­na­ście pro­cent miesz­kań w Pa­ry­żu ma ła­zien­ki, nie dzi­wi mnie to, ale prze­cież moż­na być czy­stym bez.

 Ci tu­taj naj­wy­raź­niej się nie wy­si­la­ją. A prze­cież to wca­le nie śmie­tan­ka naj­brud­niej­szych lu­dzi w Pa­ry­żu. Ze­staw jest przy­pad­ko­wy. Nie moż­na za­kła­dać, że pu­bli­ka na dwor­cu Au­ster­litz cuch­nie bar­dziej niż na Dwor­cu Lioń­skim. No nie, nie ma po­wo­du. Ale cóż za fe­tor!
Ga­briel wy­do­był z kie­sze­ni je­dwab­ną chu­s­tecz­kę bar­wy bzu i przy­ło­żył ją do nosa.
– Kto tu tak śmier­dzi? – ode­zwa­ła się gło­śno ja­kaś ko­bie­ci­na.
To mó­wiąc, nie my­śla­ła o so­bie, nie była ego­ist­ką, cho­dzi­ło jej o za­pach bi­ją­cy od męż­czy­zny z chu­s­tecz­ką.
– Czar go­le­nia, per­fu­my Fio­ra, do­bra ko­bie­to – od­ciął się Ga­briel.
– To po­win­no być za­ka­za­ne tak za­tru­wać po­wie­trze – cią­gnę­ła nie­wia­sta pew­na swo­jej ra­cji.
– Je­śli do­brze ro­zu­miem, do­bra ko­bie­to, my­ślisz, że twój wła­sny za­pach może kon­ku­ro­wać z aro­ma­tem ró­ża­nych krze­wów. Otóż my­lisz się, sio­stro, bar­dzo się my­lisz.
– Ty sły­szysz? – ko­bie­ci­na zwró­ci­ła się do nie­po­zor­ne­go je­go­mo­ścia, któ­ry stał przy niej i praw­do­po­dob­nie miał pra­wo le­gal­nie na nią wła­zić. – Sły­szysz, jak mnie ta gru­ba świ­nia ob­ra­ża?”

 

„– Co jest? Co jest? – za­świer­go­tał. – Cu­dzo­ziem­cy ważą się na­rze­kać na kuch­nię? To do­pie­ro bez­czel­ni się zro­bi­li tu­ry­ści w tym roku. Ośmie­la­ją się twier­dzić, gnoj­ki, że się zna­ją na żar­ciu?
Zwró­cił się do kil­ku (ge­sty) spo­śród trzód­ki Ga­brie­la.
– No nie, co wy so­bie wy­obra­ża­cie, to­po­to­śmy pro­wa­dzi­li tyle zwy­cię­skich wo­jen, że­by­ście te­raz plu­li na na­sze na­po­le­on­ki? My­śli­cie, że po to w po­cie czo­ła upra­wia­my czer­wo­ne wiń­sko i de­na­tu­rat, że­by­ście te­raz pe­ro­ro­wa­li na rzecz wa­szej pa­skud­nej ko­ka­ko­li czy chian­ti?”

 

– Dzień do­bry, mała

– po­wie­dział, nie pa­trząc na Zazi, i sta­ran­nie wsu­nął ty­go­dnik pod po­ślad­ki.
– Nie­zły gru­chot – mówi Zazi.
– Wsia­daj i nie bądź snob­ką – mówi Ga­briel.
– Mam gdzieś snob­ki – mówi Zazi.
– Za­baw­na ta two­ja sio­strze­nicz­ka – mówi Ka­rol, na­ci­ska spust i pusz­cza mły­nek w ruch.
Lek­ką, lecz mo­car­ną ręką Ga­briel wpy­cha Zazi w głąb tak­sów­ki i sam sia­da obok.
Zazi pro­te­stu­je.
– Zgnie­ciesz mnie! – wyje z wście­kło­ścią.
– Obie­cu­ją­ce dziec­ko – stwier­dza la­ko­nicz­nie i spo­koj­nie Ka­rol.
Ru­sza.
Jadą ka­wa­łek, po czym Ga­briel pań­skim ge­stem po­ka­zu­je pej­zaż.
– Pa­ryż! To jest mia­sto! No po­wiedz, czy nie pięk­ne? – mówi za­chę­ca­ją­cym to­nem.
– Mam to gdzieś – mówi Zazi. – Ja się chcia­łam prze­je­chać me­trem.
– Me­trem, me­trem – gde­ra Ga­briel. – Masz tu swo­je me­tro! – I pal­cem po­ka­zu­je w górę.
Zazi marsz­czy czo­ło. Coś tu nie gra.
– Me­tro? – po­wta­rza i do­da­je z po­gar­dą: – Też coś. Me­tro jest pod zie­mią.
– To tu­taj jest na­po­wietrz­ne – mówi Ga­briel.
– W ta­kim ra­zie to nie me­tro.
– Wy­tłu­ma­czę ci – tłu­ma­czy Ga­briel. – Ono cza­sem wy­cho­dzi spod zie­mi, a po­tem się cho­wa.
– Aku­rat!
Ga­briel czu­je się bez­sil­ny (gest), żeby zmie­nić te­mat, znów coś po­ka­zu­je po dro­dze.
– Patrz! – ry­czy. – Pan­te­on!!!

Niektóre historie równie dobrze mogłyby być  wyrwane z powieści Eduardo Mendozy,

zdają się nie mieć końca. Jedno jest pewne – z Zazi nie da się nudzić.

Raymond Queneau, Zazi w metrze, tłumacz Maryna Ochab,  Wydawnictwo PiW, wydanie drugie poprawione, Warszawa 2020, posłowie Tomasz Swoboda.

Raymond Qu­ene­au

QuLipo

Raymond Qu­ene­au (1903-1976) francuski poeta, powieściopisarz, współzałożyciel eksperymentalnej grupy literackiej OuLiPo, której członkowie tworzyli/konstruowali swoje dzieła w oparciu o wzory matematyczne.

Related Posts