Janusz Majer, Dariusz Jaroń, Góry w cieniu życia, Kraków 2020, Wydawnictwo SQN.
Góry w cieniu życia
„Na pewno niczego nie żałuję. Nie analizuję moich życiowych wyborów, nie rozmyślam o tym, czego nie udało mi się w górach dokonać. Uważam wręcz, że ze swoich wojaży wyniosłem same dobre rzeczy. „
Ta książka to brakujący, osobisty element układanki do historii polskiego himalaizmu i nie tylko Janusza Majera. Góry w cieniu życia to idealnie pasujący tytuł do treści, właściwie kwintesencja tej opowieści. Lekkość wypowiedzi i jej naturalność sprawiają, że książkę czyta się z przyjemnością.
To był dobry czas. Z dzisiejszej perspektywy powiedziałbym, że pełen beztroski. Nie miałem przecież pieniędzy, by spędzić nad Morskim Okiem kilka miesięcy, jednak to nie stanowiło wówczas problemu. Godziny praktyki sprawiły, że ja i Robert staliśmy się mistrzami w wyławianiu monet ze stawu za pomocą długich kijów, na których końcu przywiązywaliśmy łyżkę. Tak uzbrojeni chodziliśmy nad Morskie Oko i z precyzją godną chirurgów wybieraliśmy znajdujący się przy brzegu bilon.
To jedna z nielicznych książek, które chociaż dotyczą historii polskiego himalaizmu i wspinaczki w nieco odległych już czasach, to pełno w niej świeżości i faktów dotyczących bezpośrednio Janusza Majera. Moje obawy, że jest to kolejna kopia kopi wydarzeń z tamtych lat były zupełnie bezpodstawne.
Zorayda bardzo chciała, żeby Rysiek Pawłowski z nią został. Była szaleńczo w nim zakochana, prosiła mnie nawet, żebym z nim porozmawiał i spróbował go przekonać. Nic by to nie dało, bo Rysiek miał w planie kolejną wyprawę, tym razem do Nowej Zelandii. Odkąd pamiętam, najważniejszą rzeczą w życiu były dla niego góry. Ma ksywę Napał, trafnie oddającą jego podejście do wspinania. Doceniałem jego autentyczne, szczere podejście do gór, zapraszałem na moje wyprawy. Nasza przyjaźń, która wtedy się zaczęła, trwa do dziś. To „napalenie” pięć razy zaprowadziło Ryśka na szczyt Everestu, zdobył inne ośmiotysięczniki, robił świetne drogi w górach całego świata, wprowadził ogromną liczbę turystów na Denali, Aconcaguę, Ama Dablan czy Elbrus. Mimo skończonych 70 lat pozostał dawnym Napałem.
Niewymuszony, przyjacielski sposób narracji pozwala się zrelaksować podczas czytania, możemy w pełni oddać się lekturze, jakbyśmy przypadkowo zasłyszeli czyjąś opowieść w przydworcowej poczekalni. Bez nadmiaru szczegółów i zbędnych opisów przyrody, za to ze świetnym poczuciem humoru. Proza życia bywa przytłaczająca, ale kiedy staje się wspomnieniem nie pozostaje nic innego, jak obrócić ją w żart. A było się z czego pośmiać w tamtych czasach, współczesna wspinaczka w Himalajach i Karakorum to zupełnie inna bajka, medialna, sponsorowana i szeroko komentowana przez „ekspertów”. Czasami miło jest wrócić do tamtych czasów.
Po dość długim pobycie w górze wracaliśmy ja, Jurek i Steve do jedynki. Wymagało to przejścia przez popękany lodowiec, a topografia szczelin zmieniała się dynamicznie. Droga oznakowana była traserami, jednak po dwóch tygodniach były zasypane śniegiem i prawie niewidoczne, więc niewiele mogły nam pomóc, trzeba było iść na wyczucie.
Jurek szedł przed nami, pewnie lawirując między pęknięciami w lodowym cielsku.
– Popatrz na niego. Czuje się, jakby był u siebie w living roomie – powiedział Steve.
Właśnie to zawsze podziwiałem u Jurka: naturalny, wręcz wrodzony sposób odbierania gór. Umiał je czytać, rozumiał, dobrze się w nich czuł, jakby był ich częścią.
Sukcesy, tragedie te osobiste i z szeroko rozumianego świata wspinaczy wysokogórskich przewijają się na kratach tej książki, jestem pozytywnie zaskoczona, że właściwie można się pomimo tylu świetnych (i nie tylko) książek na polskim rynku wydać coś tak interesującego. Dzisiaj prawie nie ma już czasu, aby historie zamieniały się w anegdoty, wszędobylski dostęp do internetu sprawia, że niektórzy zamienili wspinaczkę w zawody kto pierwszy opublikuje ten pierwszy. Człowiek nawet nie ma kiedy przemyśleć co właściwie się stało, a już wpis żyje swoim życiem.
I tak sobie myślę, że przyjaciół, którzy zostali w górach na zawsze, dobrze jest wspominać przez to, co było fajne, przez wspólne doświadczenia, przygodę, anegdoty.
Góry w cieniu życia – ciekawe życie ma pan Janusz, fajnie opisane, jest co wspominać, oby jak najdłużej w jak najszerszym gronie.
To były czasy, kiedy człowiek w obcym kraju mógł jedynie liczyć na urok osobisty i procenty.