Rosshalde

Hermann
Hesse

„– To proste. Psy, koty i inne utalentowane zwierzaki mają ogon, i ten ogon tysięcznymi wywijasami wyraża cudownym językiem arabeski nie tylko ich myśli, uczucia i doznania, ale każdy nastrój, każde drgnienie ich istoty, każdą zmianę samopoczucia. My ogona nie posiadamy, a że żywsi spośród nas potrzebują czegoś w tym rodzaju, to sprawiają sobie pędzle, fortepiany, skrzypce…”

Rosshalde
Rosshalde

świadectwo kryzysu

„Dwie moce toczyły w nim straszliwą walkę, ale nadzieja była silniejsza. Wciąż odtwarzał w myślach rozmowy z Burkhardtem, coraz żarliwiej dawały o sobie znać stłumione pragnienia i potrzeby jego krzepkiej natury, dobywając się z głębin, gdzie tak długo żyły uwięzione i zastygłe, a ich napór i wiosenne wzburzenie musiały skruszyć dawne chorobliwe urojenie, iż jest już człowiekiem starym i nie ma nic do roboty, jak tylko cierpliwie znosić życie. Potężna, głęboka hipnoza rezygnacji została przełamana, a przez szczeliny wydostawały się nieświadome, instynktowne, upajające siły życia tak długo dławionego i oszukiwanego.

Im donośniej odzywały się te głosy, tym bardziej jego świadomość drżała w bojaźni przed ostatecznym przebudzeniem. Czując, jak każde włókienko jego ciała pała rozgorączkowaniem, spazmatycznie zaciskał olśnione oczy i wzdragał się przed konieczną ofiarą.”

„Miała rację, nie ma sensu się denerwować, nie ma sensu żywo reagować i żądać czegokolwiek od chwili! Lepiej się powściągnąć i cierpliwie siedzieć, tak jak ona!”

Posłowie umieszczone na końcu książki Volkera Michelsa zawiera wiele interesujących i wymownych fragmentów, oszczędne w słowa a jednak tak doskonale oddające czym dla Hessego była Rosshalde. Poniżej fragmenty z posłowia:

„Tytuł tej powieści, którą Hesse zaczął pisać w lipcu 1912 r. w Gaienhofen, kontynuował w Badenweiler, a ukończył w styczniu 1913 r. w Bernie, nawiązuje nie tylko fonetycznie, lecz także geograficznie do nowej siedziby w berneńskiej dzielnicy Schosshalde. 10 września 1912 r. tam, przy Melchenbühlweg 26, w starym wiejskim domu Alberta Weltiego, zmarłego trzy miesiące wcześniej zaprzyjaźnionego malarza, zamieszkała rodzina Hesse. Ta posiadłość jest scenerią dramatu małżeńskiego Rosshalde, którego tematem są zarówno konflikty prywatne, jak ponadosobiste, a który – jak Hesse komunikuje ojcu – stanowi „przynajmniej chwilowe pożegnanie z najtrudniejszym problemem, jaki mnie praktycznie zaprzątał”. Albowiem problem nieszczęśliwej pary małżeńskiej, o której mowa w powieści, dotyczy nie tylko błędnego wyboru, lecz – głównie – kwestii małżeństwa artysty w ogóle, a więc pytania, czy „artysta i myśliciel, człowiek, który nie tylko chce instynktownie żyć, ale też możliwie obiektywnie rozpatrywać i przedstawiać życie – czy ktoś taki w ogóle zdolny jest do małżeństwa”. W tym samym liście, z 16 marca 1914 r., Hesse wyznaje otwarcie, że nawet teraz, gdy spróbował w nowej książce opisać ten problem i sprecyzować swój punkt widzenia, wciąż jeszcze nie umie odpowiedzieć na to pytanie.”

 

Ernst Weiss „Doskonała równowaga, uładzona kompozycja, precyzja w oddaniu chwili, realizm krajobrazu, ludzi, a nawet dzieł sztuki. Posiadłość Rosshalde to biała płaszczyzna, surowe płótno, na którym Hesse maluje ludzi, namiętności, szczęście i chorobę” „

Kurt Tucholsky „Hesse posiada rzadką umiejętność: umie nie tylko opisać letni wieczór, orzeźwiającą kąpiel i ociężałe zmęczenie po fizycznym wysiłku – to nie byłaby żadna sztuka. Umie sprawić, że w głębi serca czujemy ten żar, chłód i zmęczenie””

Jeden z fragmentów posłowia, a właściwie to ostatnie słowa jakie przeczytamy w Rosshalde, wpraiwły mnie w nieco melancholijny nastrój, jak zresztą cała książka. Czytałam ją na raty, oddalając od siebie możliwie jak najdalej nieuchronność zakończenia. Fragment posłowia:

„Fragment, ogłoszony w 1920 r. w stuttgarckim czasopiśmie „Der Schwäbische Bund”, opatrzył Hesse następującym komentarzem, charakterystycznym dla dalszych książek, powstałych po Demianie (1917): „Poniższe stronice pisane były, gdy latem 1914 r. wybuchła wojna. Musiałem poszukać sobie nowych dróg i nie mogłem dosnuć do końca przędzy, którą wtedy całym sercem ukochałem. Przypuszczalnie nie ma czego żałować, jak nie ma co żałować większości rzeczy, które giną. Nie bierzmy jednak zbyt poważnie tych ludzi ducha, którzy obsiedli teraz barykady i każde tchnienie niemieckiej sztuki sprzed wojny uznają za zakłamane, zgniłe i przestarzałe. Jeśli stara porcelana tłucze się, bo wokół eksplodują granaty, to jeszcze nie dowód, że granaty są cenniejsze od starej porcelany. Niemniej przeto nie płaczmy nad skorupami, w przeciwnym razie popełnilibyśmy ten sam błąd, jaki popełnili generałowie i spartakiści, dzieląc świat na dobro i zło oraz stając z bronią w ręku po stronie dobra. Nie, wszystko jest dobre albo wszystko złe, a strona, po której opowiadają się armaty, nigdy nie jest właściwa. Obyśmy chociaż tego nauczyli się w tych krwawych latach”.”

Rosshalde Hermanna Hessego czytałam w chwili kiedy odczuwałam nieco znużenie twórczością autora. Jest jednym z najbardziej cenionych przeze mnie pisarzy, tylko że w czasach zarazy chciałabym na chwilę uciec od rzeczywistości. Twórczość, która tak dobitnie oddaje piękno krajobrazu i ulotność chwili równie brutalnie oddaje nieuchronność nadchodzącego końca i podkreśla fakt, że czasami nie ma już nic, co zmusiłoby nas do odwrotu: przekornie i z rezolutną pasją patrzył ku nowemu życiu, które nie będzie już posuwaniem się po omacku i błąkaniem w ciemnościach, tylko stromą, śmiałą drogą pod górę. Później i może z większą goryczą niż inni mężczyźni pożegnał się ze słodkim brzaskiem młodości. Teraz, ubogi i zapóźniony, stał w jasnym dniu i nie zamierzał stracić zeń ani jednej drogocennej chwili.

Hermann Hesse, Rosshalde, tłumaczenie Małgorzata Łukasiewcz, Wydawnictwo Media Rodzina, 2021.

Related Posts