Podczas przeprawy przez lodowiec zespół miał szansę poznać jak krystalicznie czyste są serca współtowarzyszy, każdy chciał być bohaterem.
Przebywał w szczelinie już od dwóch godzin, ale nikt nie wiedział, czy posunął się naprzód, gdyż jego głos, zwielokrotniony przez echo, docierał na powierzchnię w postaci niezrozumiałych dźwięków. Być może Jungle był zupełnie unieruchomiony.
Właśnie w takich kryzysowych chwilach ujawnia się prawdziwy charakter człowieka. Maska dobrych manier i pozorów, pod którą ukrywamy się w cywilizowanym świecie, nie zda się tutaj na nic. Tylko prawdziwy bohater nie okaże rys na charakterze, słabości, które mogą doprowadzić do zguby cały zespół. Z radością odnotowałem, że w tej krytycznej sytuacji wszyscy członkowie grupy wypadli wspaniale. Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że podczas ostatnich etapów szturmu na szczyt, kiedy sytuacja była najgorsza z możliwych i od zguby uratowała nas jedynie siła charakterów, to właśnie wzajemne zaufanie zrodzone podczas tego incydentu z początku wyprawy pozwoliło nam wykrzesać odrobinę sił, by ostatecznie zwyciężyć.
Każdy z nas oczywiście stawił czoło tej sytuacji na swój sposób. Burley z opanowaniem godnym Napoleona wykorzystał okazję, by drzemką podreperować siły nadwątlone apatią lodowcową. Wish roztapiał nad prymusem kawałek lodu, aby ustalić jego temperaturę wrzenia. Shute odłączył obiektyw kamery, żeby dostosować go do obniżonego współczynnika załamania światła w rozrzedzonym powietrzu. Constant szlifował znajomość języka, tocząc krzykliwy spór z bangiem, a Prone zajął się leczeniem anginy, której symptomy u siebie podejrzewał.
Przyznaję, że później, kiedy zaczynała nas ogarniać panika, ówczesne zachowanie mych towarzyszy niejednokrotnie było dla mnie przykładem i inspiracją. Spokorniałem wobec ich spokoju, a zaufanie, jakie ewidentnie we mnie pokładali, podbudowało mnie na duchu. Na mnie przecież spoczywała odpowiedzialność, a oni wiedzieli, że ich nie zawiodę.
Czas jednak naglił. Trzeba było uratować Jungle’a zanim zapadnie zmrok, musieliśmy zatem coś zrobić, i to szybko. Oczywiście ktoś musiał do niego zejść. Ale kto? Dzięki porannemu incydentowi znałem odpowiedź – to Shute powinien mieć przywilej zaryzykowania życia dla przyjaciela.
To, że usilnie starał się oddać ten przywilej komuś innemu, wymownie świadczy o jego skromności. Nie mogłem jednak dopuścić, by nie ziścił pragnienia uratowania kompana, więc wkrótce opuściliśmy go na linie.
Czy cel został osiągnięty? Rum Doodle puściła? A może problemy osobiste członków zespołu, w tym biednego Prone, który ma niewyrozumiałą żonę i dzieci, które uważają, że wystarczy im jedna matka, rzuciły się cieniem na jedności zespołu w dążeniu do celu? A tym jak wiemy jest dotarcie dwóch wspinaczy na Rum Doodle.
Rum Doodle szybko się czyta, książka jest zabawna i lekka, autor w humorystyczny sposób podszedł do tematu.