Słońce i stal

redukcja do ciała i słów

“Teraz dopiero pojąłem prawdziwe działanie słów. To nicość czasu teraźniejszego jest tym, czym słowa się zajmują. Moment oczekiwania na „Absolut”, o którym nie wiadomo, kiedy nadejdzie i kiedy się skończy, to właśnie pustka czasu teraźniejszego – prawdziwe płótno dla słów. Brudzą one tę pustkę, barwią ją pysznymi wzorami i niemożliwymi do wywabienia kolorami, niczym materiał farbowany techniką yūzen w czystych wodach kiotyjskiej rzeki, i w ten sposób chwila po chwili konsumują całą pustkę, utrwalając każdy moment, trwając w nim do końca. Słowa kończą się, gdy zostają wypowiedziane lub zapisane. Dzięki gromadzeniu takich zakończeń i następującemu co chwila przerywaniu poczucia ciągłości życia słowa osiągają pewną siłę. Przynajmniej przynoszą ulgę, gdy zdjęci trwogą czekamy między przytłaczającymi białymi ścianami poczekalni na mającego przyjść lekarza – „doktora Absolut”. Słowa, w zamian za to, że plamiąc każdy moment pustki, nieprzerwanie drą na kawałki ciągłość życia, przynajmniej działają tak, jakby tłumaczyły nicość na pewnego rodzaju substancję.”

“Funkcja ciała i umysłu polegająca na kreowaniu chwilowego mikrokosmosu ma wiele wspólnego z iluzją, ale to właśnie takiemu „pozornemu ładowi” zawdzięczamy często przelotne odczucie szczęścia w życiu.

Można to nazywać funkcją obronną naszego życia, które broni się przed chaosem świata zewnętrznego, zwijając się w kulkę niczym jeż.

Pojawia się więc myśl, pytanie o przełamanie takiego „pozornego ładu”, by w jego miejsce wykreować inny – czy można odwrócić tę uporczywą funkcję twórczą życia w taki sposób, by popychała nas w świadomie obranym kierunku? I od tej myśli natychmiast przechodzę do czynu. W tym zresztą przypadku, mówiąc „myśl”, odnoszę się raczej do nowych zadań, które dzień po dniu wyznaczało mi słońce.

Tak właśnie nabrała przede mną kształtu bryła stali – chłodna, ciężka i ciemna – niczym esencja nocy poddana jeszcze dalszej kondensacji.”

wypracowane mięśnie były jednocześnie istnieniem i dziełem sztuki,

 a paradoksalnie posiadały nawet pewną abstrakcyjną naturę. Ich jedynym, fatalistycznym defektem było nazbyt ścisłe powiązanie z procesami życiowymi, które ciało skazują na zatratę wraz z rozkładem samego życia.

Do niezwykłej, abstrakcyjnej natury mięśni jeszcze wrócę; ważniejsze na razie jest to, że ciało posiadało jedną z najbardziej przeze mnie pożądanych cech – jego funkcja była dokładnie odwrotna do funkcji słów. Stanie się to jasne, gdy przyjrzymy się pochodzeniu samych słów. Pierwotne ludy używają ich jako uniwersalnej metody puszczania w obieg emocji i myśli – na podobnej zasadzie, jak kursowały ongiś monety z kamienia. Póki więc nie skala ich brud z dłoni użytkowników, pozostają dobrem wspólnym i w związku z tym wyrażać mogą jedynie wspólne emocje. Wraz z procesem indywidualizowania i zawłaszczania słów pojawia się jednak – na niewielką skalę – samowola ich użytkowników, co stanowi początkowy punkt przemiany słów w sztukę. To właśnie słowa tego pokroju zaatakowały mnie niczym rój insektów, przejmując najpierw moją osobowość i próbując mnie uwięzić w swoich granicach. Niemniej, choć nacierający wróg toczył moje ciało, zdołałem uniwersalność słów – ich oręż, ale zarazem słaby punkt – obrócić przeciwko nim i odnieść względny sukces w uniwersalizacji swojego indywidualizmu.

Sukces ten opierał się jednak na różnicy między mną a wszystkimi innymi i w samej swej istocie rzucał wyzwanie pochodzeniu i zalążkom słów. Nie ma bowiem nic dziwniejszego niż gloryfikowanie sztuki słowa. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że pragnie ona uniwersalizacji, w istocie jednak sprowadza się do pełnej wyrafinowania zdrady najbardziej fundamentalnej funkcji słów, którą jest powszechna zrozumiałość. Tryumf stylu w literaturze jest właśnie taką zdradą. Poza tworzonymi kolektywnie starożytnymi poematami epickimi każdy utwór, który dumnie nosi na okładce nazwisko autora, jest tylko pięknym „wynaturzeniem języka”.

Czy niebo nad nami, ten mistyczny błękit nieboskłonu, który widzą mężczyźni niosący omikoshi, można w ogóle wyrazić słowami?

Yukio Mishma

Słowa, nawet jeśli wyrazić mogą rozkosz i rozpacz, bólu przekazać nie są w stanie, bo choć płomień przyjemności łatwo zapala się od jakiejś idei, to cierpienie roztacza się jedynie po ciałach postawionych w identycznych warunkach.

Przekleństwo słów, co oczywiste, należy przypisać zasadniczo wątpliwej naturze aktu wyrażania. Skąd w nas pragnienie, by słowami oddać to, co nie do opisania – i dlaczego w niektórych przypadkach odnosimy w tym sukces? Takie zjawisko zachodzi, gdy stylistycznie kunsztowna aranżacja słów w niebywałym stopniu pobudza imaginację czytelnika, który – pospołu z autorem – dopuszcza się w jednej chwili przestępstwa wyobraźni. W rezultacie ich wspólnego występku utwór literacki pokrętnie tylko udaje, że ma w sobie to coś, czego w istocie nie posiada – ale ludzie nazywają to „tworzeniem” i tyle im wystarcza.

W rzeczywistości słowa wkroczyły na scenę uzbrojone w swe abstrakcyjne działanie i zasadniczo przyjęły rolę Logosu porządkującego chaos świata materialnego; z kolei istotą ekspresji było odwrócenie owego abstrakcyjnego działania, byśmy przy pomocy samych słów mogli sobie przed oczami taki świat materialny wyczarować, co przywodzi na myśl prąd wsteczny odwracający bieg energii. Odpowiada temu także zjawisko, o którym już pisałem – polegające na tym, że każde dzieło literackie jest pięknym „wynaturzeniem języka”. Wyrażać znaczy odsuwać jedno i tworzyć drugie.

Ileż prawd ludzi leniwych zyskało aprobatę za sprawą jednego tylko słowa – „wyobraźnia”! Ileż razy użyto go, by gloryfikować niezdrową tendencję duszy, która porzuciwszy ciało, błądzi ku prawdzie niczym nieskrępowana! Jak wielu uciekało od bólu własnego ciała, by przy użyciu sentymentalnego aspektu wyobraźni cudze utrapienia móc przeżywać jak swoje! A ile to razy moc wyobraźni zrównywała i nobilitowała cierpienia duchowe, których wartość w istocie trudna jest do oszacowania?

Słońce i stal, Yukio Mishma, przełożył Maciej Piotr Komorowski,  PiW 2022.

Related Posts