Lew Tołstoj

Śmierć Iwana Iljicza

W wielkim gmachu izby sądowéj, podczas przerwy posiedzenia, sędziowie i prokurator zebrani w gabinecie Iwana Jegorowicza Szebeka, rozmawiali o sławnéj sprawie Krasowskiéj. Teodor Wasiljewicz dowodził gorąco niewinności oskarżonych, Iwan Jegorowicz był zupełnie przeciwnego zdania, a Piotr Iwanowicz, nie biorąc od początku udziału w dyspucie, przeglądał od niechcenia świeżo przyniesione gazety.
    — Panowie! — rzekł nagle, — Iwan Iljicz umarł.
    — Czy podobna?
    — Ot, czytaj pan, — rzekł, wyciągając rękę ze świeżym, pachnącym farbą drukarską numerem w stronę Teodora Wasiljewicza.
    W czarnéj obwódce wydrukowane było: „Praskowia Teodorówna Gołowina, z głębokim smutkiem zawiadamia krewnych i znajomych o śmierci ukochanego małżonka, Iwana Iljicza Gołowina, członka izby sądowéj. Eksportacya zwłok nastąpi w piątek, 4 lutego, o godzinie pierwszéj po południu.“

Cajus

— „Cajus jest rzeczywiście istotą śmiertelną i naturalnie umierać musi; ale ja, Janek, Iwan Iljicz — ja, to zupełnie rzecz inna. Niepodobna, żebym ja miał istotnie umierać. Byłoby to zbyt straszne!“

 — „Nie, nie pomoże. Wszystko to głupstwo, fałsz,“ — zdecydował, uczuwszy znany, wstrętny smak w ustach. Niepodobna łudzić się dłużéj. Ale ból, ból, czemuż ból choć na minutę nie ustąpi?!“ — jęknął.

Ach, Bóg

 „Ach! Bóg… Czy on jest? Po co go zesłał na ziemię? Za cóż go karze? Po co pastwi się nad nim aż tak nielitościwie…?“
    Nie czekał na odpowiedź i płakał, że jéj niéma i być nie może. Ból wzrastał, lecz chory nie poruszał się, nie szukał ulgi, nie czuł nawet cierpienia.
    — „Bij, bij! — wołał z rozpaczą. — Jeszcze! jeszcze!!… Ale za co? Cóżém Ci zawinił?“
    Nagle ucichł, przestał płakać, myśléć, oddychać, — stał się samą uwagą: słuchał — ale nie dźwięków, ani brzmień głosowych — śledził bieg myśli, chwytał głos duszy nieśmiertelnéj, który się w nim odezwał.
    — „Czego żądasz?“ — było pierwsze, jasne, dające się wyrazić pojęcie.
    — „Czego żądasz? Czego ci potrzeba? — powtórzył głośno. — Czego? Nie chcę cierpiéć. Chcę żyć!“ — wymówił.
    I znów zmienił się cały w uwagę, tak natężoną, że nawet ból nie mógł jéj naruszyć.
    — „Żyć? Lecz jak żyć?“ — spytał głos duszy.
    — „Tak, żyć, jak żyłem dawniéj — porządnie, przyjemnie.“
    — „Porządnie i przyjemnie,“ — powtórzył głos. I Iwan Iljicz przebiegł myślą najprzyjemniejsze chwile swego życia. Ale rzecz dziwna, teraz wydały mu się one zupełnie nie tém, czém były dawniéj: wszystkie, bez wyjątku, prócz kilku wspomnień pierwszego dzieciństwa. Tylko tam, w zaraniu życia, było coś istotnie przyjemnego, z czém żyćby można, gdyby po wróciło. Ale człowiek, który doświadczał czystych, dziecinnych radości, już nie egzystował; pozostało po nim zaledwie mgliste wspomnienie, tak dalekie i niewyraźne, jak wspomnienie po zmarłym.
    Wszystko, co było późniéj, co wytworzyło dzisiejszego Iwana Iljicza — wszystko to wydawało mu się teraz tak lichém, marném, a nawet złém, że i wspominać o tém nie było warto.
    I im daléj dzieciństwa, im bliżéj teraźniejszości, tém lichszemi i bardziéj wątpliwemi wydawały mu się wszystkie jego radości. Zaczęło się to od szkół. Tam trafiały się jeszcze chwile istotnie dobre; tam była jeszcze przyjaźń i swoboda, były nadzieje. W wyższych klasach chwile podobne powtarzały się coraz rzadziéj. Późniéj, podczas pierwszéj jego służby w biurze gubernatora, powróciły znowu: to była miłość. Potém, wszystko splątało się razem, wytworzyło chaotyczną całość, i dobrego było znów mało. A im daléj, tém gorzéj.
    Małżeństwo… takie nagłe… a późniéj rozczarowanie, lekkomyślność żony i obłuda… I ta sucha, schematyczna służba, kłopoty pieniężne… Rok, dwa, dziesięć, dwadzieścia — zawsze jedno i to samo. I coraz bardziéj głucho, pusto… Jak gdyby spadał z góry, wyobrażając sobie, że wdziera się na nię…
    Tak téż było. Według opinii świata podnosił się w górę, a tymczasem życie uchodziło… I oto nadszedł czas… Umieraj!
    Więc jakże? — dlaczego? — to być nie może! — Czy podobna, aby życie było tak bezmyślném i głupiém? — A jeżeli jest takiém istotnie, więc dlaczegóż śmierć taka straszna? — Co znaczy to cierpienie?

Audiobook

WYDAWNICTWO POTOP

lew tołstoj

Lew Tołstoj
1828-1910

Cytaty pochodzą z książki dostępnej w domenie publicznej – Wikźródła. Wydanie z 1891 roku, nakład GEBETHNERA I WOLFFA.