Ulisses

James Joyce

Dr Bloom jest biseksualnie anormalny. Niedawno uciekł z prowadzonej przez dra Eustace prywatnej kliniki dla dementywnych gentlemenów. Zrodzony z pozamałżeńskiego łoża, obciążony jest dziedziczną epilepsją, będącą wynikiem niepowściągnionej rozpusty. Wśród jego przodków doszukano się śladów elephantiasis. Istnieją wyraźne symptomy chronicznego ekshibicjonizmu. Istnieje także ukryta oburęczność. Wyłysiał przedwcześnie na skutek uprawianego samogwałtu, w wyniku czego stał się perwersyjnym idealistą. Jest nawróconym hulaką i posiada metalowe zęby. W wyniku kompleksów rodzinnych stracił chwilowo pamięć, przy czym przypuszczam, że bardziej nagrzeszono przeciw niemu, niż on nagrzeszył.

Drugie polskie tłumaczenie Ulissesa pojawiło się na rynku a wraz z nim przewodnik Łódź Ulissesa Macieja Świerkockiego.

Ulissesa czytałam w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego i przez chwilę zastanawiałam się czy warto zakupić książkę w nowym tłumaczeniu. Niektóre z porównań/słów umieszczonych w pierwszym polskim tłumaczeniu zdawały się wyprzedzać czasy w jakich James Joyce tworzył.

Dla porównania pierwsze zdania z darmowgro fragmentu:

STATECZNY, PULCHNY BUCK MULLIGAN WYNURZYŁ SIĘ ZWYLOTU schodów, niosąc mydlaną pianę w miseczce, na której leżały skrzyżowane lusterko i brzytwa. Żółty, nie przewiązany szlafrok powiewał za nim lekko w łagodnym, porannym powietrzu. Uniósł wysoko miseczkę i zaintonował:

– Introibo ad altare Dei.

Przystanąwszy zajrzał w głąb ciemnych, kręconych schodów i zawołał ochryple:

– Wejdź na górę, Kinch. Wejdź na górę, ty strachliwy jezuito.

Dostojnie postąpił ku przodowi i wszedł na okrągłą działobitnię. Rozejrzał się i z powagą po trzykroć pobłogosławił wieżę, okolicę i budzące się góry. Później, dostrzegłszy Stefana Dedalusa, pochylił się ku niemu, kreśląc w powietrzu szybkie znaki krzyża, bełkocąc gardłowo i potrząsając głową. Niezadowolony i senny Stefan Dedalus wsparł ręce na krawędzi wylotu schodów i obrzucił zimnym spojrzeniem rozedrganą, bełkocącą, błogosławiącą go długą końską twarz i jasne, nie przycięte włosy, cętkowane i lśniące na podobieństwo jasnego dębu.

Buck Mulligan zerknął pod lusterko i zręcznie zakrył miseczkę.

– W tył zwrot do koszar, powiedział ostro.

Dodał tonem kaznodziei:

– Bo to, o najmilsi, jest rzeczywista Eucharystynka: ciało i dusza i krew i o rany. Powolną muzykę, proszę. Zamknijcie oczy, panowie. Chwileczkę. Jest mały kłopot z tymi białymi ciałkami. Uciszcie się wszyscy.

Spojrzał z ukosa w górę i wydał długi, nawołujący gwizd; później czekał przez chwilę w ekstatycznym skupieniu, a jego równe białe zęby błyskały tu i ówdzie złotymi punkcikami. Chrysostomos. Dwukrotny silny, przenikliwy gwizd odpowiedział wśród ciszy.

– Dziękuję, staruszku, zawołał żywo. To zupełnie wystarczy. Wyłącz prąd, dobrze?

Zeskoczył z działobitni i zbierając wokół nóg luźne fałdy szaty spojrzał poważnie na tego, który mu się przyglądał. Pulchna mroczna twarz i posępna owalna szczęka przywodziły na myśl prałata, opiekuna sztuk pięknych w średniowieczu. Przyjemny uśmiech pojawił się cicho na jego wargach.

– A cóż to za szyderstwo, powiedział wesoło. To twoje niedorzeczne nazwisko starożytnego Greka.

Maciej Słomczyński

Solennie napuszony, pulchny Goguś Mulligan zstąpił z progu u wylotu schodów, niosąc pełną piany do golenia miseczkę, na której leżały skrzyżowane lusterko i brzytwa. Lekki poranny wiaterek podtrzymywał poły żółtego rozpasanego szlafroka za jego plecami. Mulligan wysoko wzniósł miseczkę, po czym zaintonował: – Introibo ad altare Dei. Znieruchomiały, spojrzał w dół na ciemne, kręte schody, i krzyknął opryskliwie: – Chodź tu, Kindż! No chodź, ty strachliwy jezuito. Uroczyście ruszył naprzód i wszedł na okrągłą barbetę. Odwrócił się, po czym z powagą trzykrotnie pobłogosławił wieżę, najbliższą okolicę i budzące się wzgórza. Zauważywszy Stephena Dedalusa, pochylił się ku niemu i szybko zaczął kreślić w powietrzu znaki krzyża, gulgocząc przy tym gardłowo i kręcąc głową. Naburmuszony, zaspany Stephen oparł się rękami o najwyższy stopień schodów i zmierzył zimnym spojrzeniem rozedrgane, rozgulgotane, końsko pociągłe, błogosławiące go oblicze oraz nieprzystrzyżone i bynajmniej nieokalające tonsury złociste włosy w odcieniu jasnej słojowatej dębiny. Mulligan zerknął na moment pod lusterko, po czym szybko zakrył nim znowu miseczkę. – Rozejść się, rozkazał surowo. I zaraz dodał kaznodziejskim tonem: – Albowiem, o umiłowani moi, oto jest Krystka prawdziwa: ciało, dusza, krew i o rany boskie! Bardzo proszę o nastrojową muzykę. Panowie, zamknijcie oczy. Chwileczkę. Mamy tu mały problem z białymi ciałkami krwi. Bądźcie wszyscy cicho. Spojrzał z ukosa w górę i przeciągle, delikatnie gwizdnął, jak gdyby dawał komuś sygnał, a następnie znieruchomiał na chwilę w pełnym zachwytu skupieniu. Jego równe białe zęby połyskiwały gdzieniegdzie złotymi koronkami. Chryzostom. W ciszy odpowiedziały mu dwa głośne przenikliwe gwizdnięcia. – Dzięki, stary, zawołał raźno. To w zupełności wystarczy. Wyłącz prąd, dobra? Zeskoczył z barbety i otulając nogi fałdami przypominającego sutannę szlafroka, spojrzał z powagą na swojego widza. Pulchna, wycieniowana, ponura, owalna twarz Mulligana przywodziła na myśl znanego dostojnika Kościoła, średniowiecznego mecenasa sztuk pięknych. Na jego ustach bezdźwięcznie wykwitł sympatyczny uśmiech. – Przecież to farsa, odezwał się wesoło. Znaczy to twoje imię i absurdalne nazwisko starożytnego Greka. 

Maciej Świerkocki


Ulisses w wersji angielskiej, film z roku 1967, reżyseria Joseph Strick. Niestety musiałam usunąć link do niego, film jest obecnie niedostępny.

James Joyce, Ulisses, tłumaczenie Maciej Słomczyński,  Wydawnictwo Znak, Kraków 2013