Christina Dalcher Vox, Muza, Warszawa 2019.
– Nie macie zielonego pojęcia, drogie panie, co się dzieje. Dziewczyny, nasz świat cofa się w rozwoju. Przemyślcie to. Wyobraźcie sobie, co z wami będzie, jaki los czeka wasze córki, kiedy sądy przeniosą nas z powrotem w czasy prehistoryczne. Zastanówcie się, co oznaczają słowa: „wola męża” i „ojcowskie przyzwolenie”. – Przerywa na chwilę, a potem dodaje, cedząc ostatnie słowa przez zaciśnięte zęby: – Wyobraźcie sobie, że budzicie się pewnego ranka, żeby odkryć, że nie macie już prawa głosu.
Masz prawo zachować milczenie.
A może powinnam była powiedzieć: „Ciesz się, póki możesz”?
Jesteś kobietą, należysz do warstwy nieuprzywilejowanej, masz prawo siedzieć w domu i służyć szanownemu mężczyźnie, wyposażona w licznik słów. Szalona zdawałoby się wizja jutra, czyżby? Christina Dalcher jako lingwistka zwraca szczególną uwagę na język, jakim posługują się bohaterowie tej dystopijnej powieści, jego rolę w komunikacji oraz zachodzące w nim zmiany. Autorka w Vox porusza wiele interesujących tematów, jednym z najważniejszych dla nas, jako obywateli jest prawo do głosu, to jak i czy korzystamy z niego, aby mieć realny wpływ na otaczający nas świat.
Książka spodobała mi się bardziej niż Opowieść podręcznej Margaret Atwood, ale zakończenie jak dla mnie jest słabe. Płytkie, ekspresowo zaserwowane, jakby potrzebowało czasu by dojrzeć do treści. Przyznam, że nie jestem wielkim fanem literatury kobiecej, od czasu do czasu zdarza mi się czytać współczesną literaturę fikcyjną. Tylko czy wciąż będzie fikcją, jeśli jakiś szalony prorok urzeczywistni swoje dyskryminujące kobiety plany?