Zabliźnione serca
Max Blecher
Wydawnictwo WAB, seria Nowy Kanon, rok wydania 2013.
Po przeczytaniu książki inaczej spojrzymy na patrzącego na nas człowieka z czarno-białej fotografii. Opis z wydawnictwa słaby, przedmowa autorstwa Rolanda Chojnickiego zawiera wiele ciekawych informacji z biografii autora oraz krótką charakterystykę jego twórczości, przybliży ona czytelnikowi nieznośny i i zarazem ciekawy świat Maxa Blechera.
„Kto raz został wyrwany z życia i miał wystarczająco dużo czasu i spokoju, aby zadać sobie to jedno zasadnicze pytanie o jego sens – to jedno jedyne pytanie – pozostanie zatruty na zawsze… Oczywiście świat będzie istniał dalej, ale ktoś starł już gąbką z rzeczy ich znaczenie…”
Max Blecher
napisał trzy powieści, w tym jedną niedokończoną (wydaną wiele lat po jego śmierci), oprócz Zabliźnionych serc na polskim rynku wydawniczym dostępna jest książka Zdarzenia w bliskiej nierzeczywistości.
Fragment życiorysu z Przedmowy Rolanda Chojnackiego:
Max Blecher urodził się 8 września 1909 roku w prowincjonalnym miasteczku Botoszany (Botoșani), w północnej części rumuńskiej Mołdawii (…) przyszedł na świat w zamożnej rodzinie żydowskiej, ojciec był właścicielem fabryki szkła i porcelany. (…) Max skończy liceum, po którym, jak przystało na uzdolnione dziecko z zamożnej rodziny, zostanie wysłany do Paryża na studia medyczne. Nie będzie mu jednak dane zbyt długo cieszyć się beztroskim życiem studenta. Już w 1928 roku, czyli gdy Blecher ma zaledwie dziewiętnaście lat, zostaje u niego zdiagnozowana choroba Potta (tzw. gruźlica kręgosłupa), jedna z najbardziej niebezpiecznych i niezwykle bolesnych chorób zakaźnych. Tkanki kostne, w tym wypadku kręgi, są po kolei atakowane przez bakterie. Gorączka i ostre bóle kości paraliżują chorego. Max Blecher będzie się zmagał z chorobą przez blisko dziesięć lat. Umrze w cierpieniach 31 maja 1938 roku. Zanim jednak do tego dojdzie, odwiedzi znane sanatoria Europy: francuskie Berck-sur-Mer, szwajcarskie Leysin i rumuńskie Techirghiol. Choroba zniszczy go jako człowieka, ale uczyni z niego pisarza. Jednego, dodajmy, z najlepszych pisarzy języka rumuńskiego.
Dalej przeczytamy: Blecher miał kiedyś powiedzieć, że w ciągu roku chory jest w stanie wykrzesać z siebie tyle energii, ile trzeba, by podbić imperium. Cierpienie jest u niego immanentną częścią ludzkiego bytu. Podobnie jak u egzystencjalistów, u rumuńskiego pisarza także cierpienie nie może zostać „zniesione”, nie może zostać „pokonane”, stanowi integralną składową losu człowieka. Tak jest również z bohaterami jego powieści, którzy dodatkowo zdają się znacznie bardziej autentyczni w nieszczęściu niż w szczęściu. Cierpią autentycznie, a momenty szczęścia przeżywają w sposób groteskowy. Cierpienie jako niekończąca się transcendentna pokusa to motyw, który zbliża Blechera do innego wielkiego Rumuna – Emila Ciorana.
Świat postrzegany z bolesnej perspektywy, jak pisze Roland Chojnicki we wstępie: Blecher jest rzeczywiście „inny” i trudny do zaszufladkowania. Krytyka rumuńska określa go najczęściej mianem przedstawiciela „literatury subiektywnej autentyczności” lub „literatury cierpienia”. I owszem, z jednej strony jego niezwykle wątłe zdrowie, a właściwie całe doświadczenie życiowe związane z chorobą, było podstawowym materiałem, podstawowym budulcem literatury, którą tworzył.
Trudno zapomnieć taką na wskroś przeszywającą literaturę. Życie w chorobie, kiedy człowiek dochodzi do ściany, a jego cierpieniom nie ma końca, kiedy nie chce przebywać ani ze zdrowymi, ani z chorymi jest nie tylko frustrujące ale i bezcelowe. Jedni przypominają o życiu, drudzy o chorobie, czasami samotność bywa znośniejsza – dziesięć lat cierpienia i bólu, przerywanego pisaniem.
„Jestem specjalistą… Jako pacjent etap amatora mam już dawno za sobą. Stałem się prawdziwym „profesjonalistą”, powie Quitonce jeden z bohaterów powieści.
– Jesteś bohaterem choroby, nie profesjonalistą… – powiedział Emanuel.”
„Chciał jeszcze zapytać o całą masę innych rzeczy: czy w drodze do pensjonatu nie złamie mu się kręgosłup, czy nie przewróci się na ulicy, czy głowa nie spadnie mu z karku i nie potoczy się po chodniku jak kula do kręgli. Od kilku minut czuł, że jego ciało jest nader słabo posklejane. W hutach szkła robotnicy bawią się, wrzucając do wody kawałki stopionego tworzywa, które twardnieją i stają się bardziej wytrzymałe niż zwykłe szkło, tak że można w nie walić młotem, ale jeśli odpryśnie choć jeden drobny kawałeczek, cała masa rozpada się w pył. Czy jeden pokruszony kręg nie starczyłby więc, aby obrócić w proch całe ciało? Chora kość mogłaby odpaść nagle Emanuelowi na ulicy, a wtedy runąłby na ziemię i zostałaby po nim tylko kupka dymiącego popiołu.”
„W tej samej chwili, w której ranek wstawał ogromny w całej swej świeżości, gdzieś na stole operacyjnym leżał pacjent i wypływały z niego strużki krwi. Absurdalna i groteskowa różnorodność rzeczy! Ileż bezsensownego spokoju mieścił w sobie tego ranka ocean wobec niepokoju i wzburzenia jednego człowieka…”
„– Są takie chwile, kiedy jest cię „mniej niż samego siebie” i mniej niż czegokolwiek. Mniej niż przedmiotu, na który patrzysz, mniej niż krzesła, niż stołu i niż kawałka drewna. Jesteś pod spodem wszystkich rzeczy, w podziemiach rzeczywistości, pod swoim własnym życiem i pod tym, co się dzieje wokół… Jesteś formą bardziej efemeryczną i bardziej wątłą niż najbardziej elementarna materia nieożywiona. Musiałbyś zdobyć się wówczas na olbrzymi wysiłek, aby zrozumieć prostą bezwładność kamieni, i leżysz unicestwiony, sprowadzony do „mniej niż samego siebie” w niemożności zdobycia się na ten wysiłek.”
„Wypił prawie cały kieliszek wina i stał się bardzo gadatliwy.– Co ja takiego mogę robić w normalnym życiu? Co zaskakującego, niezwykłego może mnie jeszcze spotkać? Będę mył codziennie zęby, jadł obiad, a wieczorem pił kawę z mlekiem, bez względu na to, czy zdarzy się gdzieś katastrofa kolejowa, czy umrze mi ktoś z rodziny. Ciągle będę mył zęby, siedział przy stole… To ciągle będę ja. Rozumiesz? Rozumiesz, jakim przeraźliwie monotonnym zwierzęciem się stanę? Milczał przez chwilę, a później podjął na nowo: – Kto raz został wyrwany z życia i miał wystarczająco dużo czasu i spokoju, aby zadać sobie to jedno zasadnicze pytanie o jego sens – to jedno jedyne pytanie – pozostanie zatruty na zawsze… Oczywiście świat będzie istniał dalej, ale ktoś starł już gąbką z rzeczy ich znaczenie…”