"Jaro Jaško: Jajka są dobre na pamięć – ogłasza Jaro. – Ja już teraz mam porządną sklerozę – dodaje Peter. – Jeśli zabraknie jajek, to może się okazać, że zdobędziemy Everest, a schodząc, zapomnimy, że na nim byliśmy.
"Milan Vranka, jak zauważył Janusz Majer sprawił, że polscy czytelnicy dzięki książce Zaginieni z Everestu: możemy powiedzieć, że Złota Era lat osiemdziesiątych w Himalajach była nie tylko polska, ale należała również do naszych sąsiadów – Słowaków i Czechów, a wielkie tragedie dotykały nie tylko nas.
Czterech chłopaków, zupełnie zwyczajni ludzie, którzy tu w Bratysławie mieszkali, chodzili do szkoły, do pracy, z którymi nieraz była kupa śmiechu (…) i tak sobie żyli zwyczajnie, nie jak jacyś superzawodowcy, a potem zrobili w górach coś, czego nikt inny nie dokonał…"
Pod Everest jechali ze śmiałymi planami popartymi ciężkimi przygotowaniami, doświadczeniem i wiarą we własne siły. To, że mieli podstawy wierzyć w sukces, dwóch z nich (Becík i Just) udowodniło najpierw zdobyciem wierzchołka Lhotse, czwartego najwyższego szczytu świata. Drugim dowodem zasadności wiary w sukces był fakt, że cała czwórka 17 września 1988 roku stanęła na wysokości 8760 metrów na południowym wierzchołku Everestu, a Just doprowadził ich przedsięwzięcie do końca, wychodząc na sam szczyt. Był to fantastyczny wyczyn najwyższej światowej klasy! Niestety kolejna wiadomość spod Everestu była tragiczna: cała czwórka została uznana za zaginioną, a poszukiwania zakończyły się bez rezultatu.
Zawsze kiedy czytam o wypadkach/ofiarach w Himalajach zastanawiam się, dlaczego ten konkretny przypadek wzbudził więcej emocji i zażartych dyskusji. Dziwnym zbiegiem okoliczności zdaje się być mniej dyskusji, kiedy zginą wszyscy wspinacze uczestniczący w danym wejściu, kiedy choć jeden przeżyje, to zaczyna się niekończąca dyskusja. Kierownik ekspedycji Everest 1988 Ivan Fiala (zmarł w lipcu 2018 roku): trudno oceniać zachowanie wspinaczy i ludzkiego organizmu na wysokości 8300 metrów z poziomu w Bratysławie.