Głód, Knut Hamsun (tytuł oryginału: Sult, 1890, wydanie polskie 1892). Tekst – wolne lektury.
Na YouTube dostępny jest film czarno-biały z 1966 roku z angielskimi napisami, możliwość odtworzenia jedynie na YT, warty uwagi, małe arcydzieło!
Knut Hamsun 1859 – 1952, otrzymał literacką nagrodę Nobla za książkę Błogosławieństwo ziemi w roku 1920. W 1943 roku oddał swój medal Literackiej Nagrody Nobla Josephowi Goebbelsowi.
Knut Hamsun (właśc. Knud Pedersen) się w ubogiej norweskiej rodzinie w 1859 roku, w swej twórczości literackiej eksperymentował ze swoim nazwiskiem / pseudonimem, publikował również anonimowo. Pisał również wiersze i eseje. Jest autorem m.in.:
- Głód (1890),
- Pan: Z zapisków porucznika Thomasa Glahna (1894),
- Wiktoria (1898),
- Błogosławieństwo ziemi (1917),
- Misteria (1892),
- Włóczęgi (1927),
- Redaktor Lynge (1893),
- Ostatni rozdział (1923)
- Na zarośniętych ścieżkach (1949) – ostatnia książka autora, w której odniósł się do swoich poglądów politycznych,
Duma, głód, szaleństwo, wstyd, moralność biedaka, Knut Hamsun opisał w mistrzowski sposób głodnego człowieka, dla którego godność bywa ważniejsza od głodu. Poza tym, że główny bohater jest biednym pisarzem nie wiemy o nim właściwie nic, o jego pochodzeniu, rodzinie, poznajemy niemal anonimowego człowieka w szponach rozpaczliwej biedy, szaleńca, którego niewielki fragment życia przytłacza czytelnika.
Wciąż trudno mi uwierzyć w wynalazek głodu, jego produkcja i dystrybucja zdaje się nie mieć końca.
„Otwarłszy oczy, zacząłem z nawyku dumać nad tym, czy mnie dziś czeka coś miłego. W ostatnich czasach działo mi się źle i raz po raz musiałem nosić ruchomości do lombardu, co mnie denerwowało i uczyniło niecierpliwym. Kilka też razy byłem zmuszony spędzić dzień w łóżku skutkiem zawrotu głowy, czasem tylko wpadało mi pięć koron za artykuł do któregoś z pism. „
"Kiedy miliony ludzi przypominają zdziczałe z głodu zwierzęta, humanizm staje się śmiechu warty, a indywidualizm — draństwem. Jak można żądać dla siebie uprawnień wyższego rzędu: wolności sądu, decyzji, dyskusji? "
Henryk Bereza
„— Czym mogę panu jeszcze służyć? — spytał.
— O… nic już, nic… — rzekłem, starając się mówić pewnym głosem. — Kiedy się mogę zgłosić?
— Kiedyś przechodząc tędy za kilka dni… kiedykolwiek zresztą…
Nie śmiałem wyrazić prośby. Dobroć tego człowieka wydała mi się wprost bezgraniczna i chciałem ją uszanować. Wolałem już zginąć z głodu. Wyszedłem.
Na ulicy napadł mnie głód i pożałowałem gorzko, żem opuścił biuro, nie poprosiwszy o koronę. Dobyłem wiór, zacząłem go ssać i doznałem znowu ulgi. Czemuż nie uczyniłem tego wcześniej? Czyniłem sobie wyrzuty, że mogłem myśleć o naciąganiu zacnego człowieka i wprowadzaniu go w kłopot. Wyzywałem się ordynarnie. Cóż za bezczelność biec do niego i skakać mu do oczu z tego jeno powodu, że jesteś nędzarzem, potrzebującym marnej korony! Marsz prosto przed siebie! Prędzej, prędzej, obwiesiu… dam ja ci nauczkę!
„Zacząłem biec, by się ukarać, przebyłem w podskokach kilka ulic, podniecany bezgłośnymi okrzykami, ile razy chciałem stanąć. Dotarłem w ten sposób do Pilestraede. Gdym się wreszcie zatrzymał, wyjąc z gniewu, że nie mogę i biec dalej, drżący na całym ciele padłem na jakieś schody! — Nie! Nie! — krzyknąłem na siebie i wstałem, chcąc sobie dokuczyć. Zmuszałem się do stania, śmiałem się i delektowałem własnym upadkiem.”
Głód
Wór z molami
„Po cóż miałbym się troszczyć o żarcie i picie oraz o to, w co oblekę ów wór z molami, zwany ciałem, skoro mam Ojca w niebie, który opiekuje się mną zarówno jak wróblami i czyni mi łaskę, dotykając mnie swoim palcem? Ów palec boski, wetknięty z lekka w sieć moich nerwów, wywołał pewien nieład w drutach. Potem Bóg wyjął palec i oto zostały na nim drobniutkie niteczki nerwów. Po owym palcu została dziura, została rana w mózgu po palcu boskiej opatrzności. Uczyniwszy to, Ojciec niebieski pozwolił mi odejść, nie dotykał mnie już i nie uczynił mi nic złego. Poszedłem sobie spokojnie z ową dziurą pewny, że Pan, który jest Bogiem na wieki wieków, nie uczyni mi nic złego…”
„Sumienie, powiadasz? Jesteś zbyt biedny, by mieć sumienie… głupstwo sumienie… Jesteś głodny, przychodzisz w sprawie ważnej, najważniejszej dla człowieka. Tylko musisz zebrać się w kupę i płakać jak się patrzy. Jeśli tak nie zrobisz, nie pójdę z tobą ani kroku dalej! Po wtóre, doznajesz pokus, walczysz nocami z potęgą ciemności, z wielkimi, straszliwymi potworami, łakniesz wina i mleka, a nic nie dostajesz. Do tego doszło. Wyszła ci ostatnia kropla oliwy w lampie, ale ufasz łasce bożej, nie zatraciłeś wiary! Załam ręce i przybierz taką minę, jakbyś z wielkiego zapału stał się szatanem. Dodaj, że o ile idzie o Mammona, to nienawidzisz go z całej duszy, i to w każdej postaci… Inna rzecz, gdyby szło o śpiewnik za kilka koron na pamiątkę…
Na drzwiach pastora przeczytałem: „Godziny urzędowania od 12 do 16”.”
"Czyż może być wariatem ten, kto obserwuje wszystko i dostrzega tak dobrze jak ty? "
„Siedziałem tak przez kwadrans albo dłużej. Ludzie chodzili tam i z powrotem, ale nikt mi się nie naprzykrzał. Dzieci igrały wokoło mnie, a w koronie drzewa po drugiej stronie ulicy śpiewał ptak.
Zbliżył się wreszcie policjant i spytał:
— Czemu pan tu siedzi?
— Czemu? — odparłem. — Bo mi się tak podoba!
— Obserwuję pana od pół godziny i pan tu siedzi przez ten cały czas.
— Mniej więcej! Czym jeszcze mogę służyć? — Wstałem rozgniewany i poszedłem dalej.
Dotarłszy do placu Targowego, obejrzałem się za siebie w ulicę.
— Bo mi się tak podoba! — powtórzyłem. — Cóż za głupia odpowiedź? Należało powiedzieć, żem wyczerpany, trzeba było kwilić, narzekać… Jesteś osłem i nie nauczysz się nigdy obłudy… Z wyczerpania, z głodu… trzeba było rżeć jak koń!”


„Bezwiednie przeszukałem kieszenie, by znaleźć dwie korony. Namiętność drgająca w każdym kroku przechodniów, mdłe światło latarń, cisza brzemiennej rozkoszą nocy — wszystko razem porwało mnie. Zatonąłem w fali szeptów, objęć, jękliwych wyznań, urywanych słów i westchnień. Dwa koty, wrzeszcząc, odbywały gody w bramie Blomquista. A ja nie miałem marnych dwu koron! Prawdziwa rozpacz i hańba zbiednieć do tego stopnia. Cóż za upokorzenie i poniżenie!
Przyszło mi znowu na myśl, że byłbym gotów skraść ostatni grosz wdowy, czapkę czy chustkę studenta, torbę żebraka, że zaniósłbym to do łachmaniarza i w jednej chwili puścił uzyskane pieniądze. Zacząłem dla pocieszenia się wynajdywać w otaczających mnie rozbawionych ludziach najróżniejsze błędy i wady. Wzruszając złośliwie ramionami, śledziłem parę za parą. Dziwiłem się naiwnemu, zadowolonemu byle czym studentowi, który klepiąc po udach szwaczkę, uważa się za rozpustnika europejskiej miary. Spoglądałem ze wstrętem na elegantów, bankowców, wielkich przemysłowców i lwów bulwarowych. Nie pogardzali niczym, nawet żonami żeglarzy i grubymi babami z Kutorvu, które oddają się w pierwszej lepszej bramie za kufel piwa… Piękne zaprawdę syreny! Miejsce obok nich było jeszcze ciepłe od minionej nocy, spędzonej ze strażakiem czy parobkiem stajennym, a tron miłości dostępny wszystkim w każdej chwili… miejsce wolne… proszę… proszę… wchodźcie, panowie.
Plułem na chodnik, nie bacząc, czy kogoś trafiam, pełen odrazy do tych oto ludzi, co tarli się o siebie i łączyli ze sobą na mych oczach. Podniosłem głowę z dumą, rad, że mogę stąpać czystymi ścieżkami życia.”
"Zupełnie pokonany, oplwany i upokorzony we własnej świadomości, wstałem bezwiednie i ruszyłem w stronę domu. Po drodze natrafiłem na bramę z napisem: „Bielizna dla zmarłych u mamzel Andersen, ulica Wałowa, po prawej”."
Koniec nędzy
„Wyśliznąłem się na ulicę chory z głodu i czerwony ze wstydu. Gdzież koniec nędzy? Zaiste, stoczyłem się już zbyt nisko. Trzymałem się przez całe lata na powierzchni, przetrwałem niejedną trudną chwilę, a teraz oto jestem brutalnym, natrętnym żebrakiem. Ten jeden dzień poniżył od razu wszystkie moje myśli, zbezcześcił mi bezwstydem duszę. Nie zawahałem się korzyć przed kramikarzem i płakać. I cóż mi z tego przyszło? Wszakże mimo to nie miałem kawałka chleba, zyskałem jeno wstręt do samego siebie. Tak… należało skończyć ze wszystkim! Niedługo zamkną bramę domu, przeto musiałem spieszyć, by znowu jak ubiegłej nocy nie spać w celi ratusza…”
„Posługacz dogonił mnie kilka kroków za bramą, pozdrowił znowu i zatrzymał, podając list. Rozerwałem gwałtownie kopertę i zobaczyłem banknot dziesięciokoronowy. Prócz tego nie było nic.
Spojrzałem na oddawcę i spytałem:
— Co za głupie żarty? Od kogóż to?
— Nie wiem — odparł — jakaś dama poleciła oddać panu kopertę.
Stałem w milczeniu, a posługacz odszedł. Włożyłem banknot z powrotem w kopertę, zmiąłem wszystko razem w jedną kulę, zawróciłem do gospodyni, patrzącej jeszcze za mną, i cisnąłem jej zwitek w twarz. Nie powiedziałem nic, nie wyrzekłem jednego słowa, zauważyłem jeszcze przed odejściem, że obejrzała rzucony papier.
To się zwie postąpić wspaniale! Nic nie mówić, nie odzywać się do kanalii, tylko zmiąć wielki banknot i cisnąć prześladowcy pod nogi. To postępek pełen godności… nieprawdaż? Tak trzeba traktować to bydło!…
Gdym doszedł do rogu Tomtestraede i placu Kolejowego, ulica zaczęła mi się nagle kręcić w oczach, zahuczało mi w głowie i padłem na ścianę kamienicy. Nie mogłem już iść dalej ani stanąć prosto na nogach. Pozostałem w pozycji, w jakiej padłem, i poczułem, że tracę zmysły. Wściekłość wzrosła jeszcze przez świadomość bezsiły, podniosłem nogę i zacząłem tupać gwałtownie. Próbowałem różności, by przyjść do siebie, zaciskałem zęby, marszczyłem czoło, przewracałem oczyma i… w końcu pomogło jakoś. Rozjaśniło mi się w głowie, zrozumiałem, że zaczynam konać. Wyciągnąłem ręce i odepchnąłem się od ściany. Ulice tańczyły jeszcze przede mną. Zacząłem płakać ze złości, toczyłem mocarny bój ze słabością i dokonałem tego, że nie upadłem. Chciałem umrzeć stojąco. Opodal siebie ujrzałem dwukołowy wóz towarowy pełen ziemniaków, widziałem, że to ziemniaki, ale powiedziałem sobie ze wściekłości i uporu, że to kapusta, i uroczyście przysiągłem, że tak jest oczywiście. Słyszałem dobrze, co mówię, ale ustawicznie zaprzysięgałem to kłamstwo, by doznać miłego uczucia, że dopuszczam się ordynarnego krzywoprzysięstwa, by poić się tym niesłychanym grzechem. Podniosłem trzy palce i drżącymi wargami przysięgałem w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego… że jest to kapusta!”
• Wszystkie cytaty (poza jednym – zaznaczone – Henryk Bereza „Alfabetyczność”) pochodzą z książki Głód Knut Hamsun, żródło Wolne Lektury