Susan Sontag
1933-2004
Dwa samodzielne eseje „Choroba jako metafora, AIDS i jego metafory”.
Susan Sontag poprzez przykłady z literatury przybliża czytelnikowi jak na przestrzeni wieków opisywano choroby (gruźlica – typ romantyczny) i chorych, jaką posługiwano się terminologią (inwazja, rozkwit) 100 lat temu, a jak jest obecnie. Mimo iż książka napisana wiele lat temu, nie straciła na swej aktualności, a sposób podejścia do tematu jest oryginalny i ciekawy. W książce autorka z niechęcią odnosi się do medycyny alternatywnej – mam inne zdanie napisze, ale każdy ma prawo leczyć się w sposób, jaki uznaje za właściwy.
"Lęk przed skażonym produktem czy usługą wymagać będzie bowiem dalszego pomnażania produktów czy usług."
„Celem mojej książki było uspokojenie wyobraźni, a nie jej rozbudzanie. Nie nadawać rzeczy znaczenia, co jest tradycyjnym celem przedsięwzięcia literackiego, lecz pozbawić rzecz znaczenia: zastosować ową donkiszotowską, wysoce polemiczną strategię „przeciw interpretacji” tym razem w odniesieniu do świata realnego. Do ciała. Postawiłam sobie cel przede wszystkim praktyczny. Nieraz bowiem mogłam stwierdzić ze smutkiem, że metaforyczne ozdobniki deformujące doświadczenie chorych na raka mają bardzo rzeczywiste konsekwencje: zniechęcają ludzi do wczesnej kuracji lub do podjęcia większych wysiłków celem znalezienia kompetentnej pomocy. Byłam przekonana, że metafory i mity zabijają. (Na przykład sprawiają, że ludzie w irracjonalny sposób boją się skutecznych środków, takich jak chemioterapia, a uwiarygodniają procedury całkowicie bezużyteczne, takie jak dieta czy psychoterapia). Chciałam podsunąć chorym, a także tym, którzy się nimi opiekują, sposób przezwyciężenia tych mitów, zahamowań. Miałam nadzieję, że przekonam przerażonych, by szukali pomocy lekarza lub szukali lekarzy bardziej kompetentnych, takich, którzy zapewnią im odpowiednią opiekę. By uważali raka po prostu za chorobę – bardzo poważną, lecz tylko chorobę. Nie za przekleństwo, nie karę, nie powód do wstydu. Za coś, co nie ma ukrytego „znaczenia”. I niekoniecznie za wyrok śmierci (jedna z mistyfikacji to twierdzenie, że rak = śmierć). Choroba jako metafora jest nie tylko polemiką, lecz również apelem. Pisałam w niej: Żądajcie od lekarzy, by mówili wam prawdę; bądźcie świadomi; szukajcie właściwych metod leczenia, bowiem metody takie (pośród powszechnej nieudolności) jednak istnieją. Chociaż nie ma jakiejś jednej, idealnej kuracji, ponad połowę przypadków raka można wyleczyć metodami znanymi już dziś.
W ciągu dziesięciu lat, odkąd napisałam Chorobę jako metaforę i wbrew pesymizmowi moich lekarzy, zostałam wyleczona z raka – stosunek do tej choroby uległ ewolucji. Zachorowanie na raka nie jest już tak wielkim stygmatem, źródłem „tożsamości ułomnej” (by użyć określenia Goffmana). Słowo „rak” wypowiada się dzisiaj śmielej, a w nekrologach nie określa się go tak często jako „długiej i ciężkiej choroby”. Chociaż w Europie i Japonii lekarze w dalszym ciągu ujawniają diagnozę najpierw rodzinie chorego i często doradzają utrzymanie jej w tajemnicy przed samym pacjentem, lekarze amerykańscy faktycznie zarzucili tę praktykę; normą stało się wręcz brutalne obwieszczanie tej informacji choremu. Ta nowa jawność jest po części związana z ową obowiązkową szczerością (czy raczej bezceremonialnością), za której sprawą oglądamy w telewizji i na pierwszych stronach gazet przekroje przewodów jelitowo-odbytniczych bądź też moczowo-płciowych naszych przywódców – za cnotę w naszym społeczeństwie uważa się mówienie właśnie o tym, czego nazywać nie należy. Zmianę tę można również przypisać lękowi lekarzy przed konsekwencjami prawnymi. Nie najmniej ważną z przyczyn, dla których rak wywołuje dzisiaj mniejsze fobie, a na pewno mniejszą skłonność do otaczania go tajemnicą niż dziesięć lat temu, jest wszakże to, że przestał już być chorobą wzbudzającą największy lęk. W ostatnich latach część brzemienia niesionego przez raka została z niego zdjęta dzięki pojawieniu się choroby o jeszcze większej zdolności do stygmatyzacji, do tworzenia „tożsamości ułomnej”. Wygląda na to, że społeczeństwo musi mieć chorobę, która staje się tożsama ze złem oraz obciąża odpowiedzialnością swoje „ofiary”, choć najwyraźniej trudno nam zaprzątać sobie uwagę więcej niż jedną taką chorobą.”

„Choroba jest nocną stroną życia, naszym bardziej uciążliwym obywatelstwem. Od dnia narodzin każdy z nas posiada bowiem jakby dwa paszporty – przynależy zarówno do świata zdrowych, jak i do świata chorych. I choć wszyscy wolimy przyznawać się tylko do lepszego z tych światów, prędzej czy później, chociażby na krótko, musimy uznać również nasz związek i z tym drugim.
Nie chcę tu opisywać, jak to naprawdę jest, gdy się migruje do świata chorych i jak się w nim mieszka, pragnę natomiast przedstawić wyobrażenia, które czynią z choroby rodzaj kary bądź też nadają jej treść sentymentalną: chcę zatem mówić nie o rzeczywistej geografii kraju, lecz o pewnych tyczących go stereotypach myślowych. Tematem tej książki nie jest choroba w sensie fizycznym, lecz sposoby jej wykorzystania w formie figury czy metafory. Twierdzę przy tym, że choroba to nie metafora i że najbliższy prawdzie sposób jej postrzegania – jak również najzdrowszy sposób chorowania – jest w najwyższym stopniu wolny od myślenia metaforycznego i najbardziej nań niepodatny. Niezwykle trudno jednak żyć w świecie chorych, nie ulegając uprzedzeniom wywołanym przez ponure metafory, którymi usiany jest jego krajobraz. Za cel niniejszych rozważań obrałam właśnie naświetlenie owych metafor i pomoc w uwolnieniu się spod ich wpływu.”

