Ocean Vuong Wspaniali jesteśmy tylko przez chwilę, Wydawnictwo WAB, tytuł oryginału: On Earth We’re Briefly Gorgeous, z angielskiego przełożył Adam Pluszka. Książka dostępna jest w wersji elektronicznej, papierowej oraz jako audiobook, czyta Marcin Styczeń.
W jednym z programów Ocean Vuong powiedział, że obecna na jednym ze spotkań autorskich matka zalała się łzami: I’ve never thought I would live to see all these old white people clapping for my son.
Książka jest intrygująca, oryginalna w formie, przemyślana i dopracowana. Jednym z najważniejszych elementów twórczości autora jest język, jego precyzja i celowe użycie.
I wanted to start with the truth and end with art. That was always my goal.
Czasami dostajemy tylko dwie możliwości. Podczas researchu przeczytałem artykuł z wydawanego w El Paso „Daily Timesa” z 1884 roku, w którym napisano, że białego pracownika kolei sądzono za zabójstwo niewymienionego z nazwiska Chińczyka. Sprawa została ostatecznie oddalona. Sędzia Roy Bean cytował, że prawo Teksasu, choć zabrania zabijania ludzi, za człowieka uznaje jedynie białego, Afroamerykanina lub Meksykanina. Bezimienne żółte ciało nie zostało uznane za ludzkie, ponieważ nie mieściło się w okienku na kartce papieru. Czasami cię usuną, zanim dostaniesz szansę określenia się, kim jesteś.
– Zrobiłeś to, Piesku! Jesteś moim łowcą kwiatów. Najlepszym łowcą kwiatów w Stanach! – Uniosła jedną z roślin w kredowym, ochrowym świetle. – Będą idealne na nasz parapet.
Dowiedziałem się, że ryzykowaliśmy dla piękna.
W życiu jednorazowego użytku nie ma drugiej szansy. To kłamstwo, ale nim żyjemy. W każdym razie żyjemy. To kłamstwo, lecz chłopiec otwiera oczy. W pokoju szaro-niebieskie smugi. Przez ściany płynie muzyka. Chopin, jedyne, czego ona słucha. Chłopiec wychodzi z łóżka, a kąty pokoju przechylają się na osi jak na statku. Ale on wie, że to też sztuczka, którą sam sobie wymyślił. W korytarzu, gdzie mdła lampa ujawnia czarny bałagan połamanych winylowych płyt, szuka jej. W jej pokoju widzi zrzuconą z łóżka pościel, różowa koronkowa kapa piętrzy się na podłodze. Lampka nocna, niedokładnie podłączona do gniazdka, migocze raz po raz. Fortepian rozchlapuje drobne nuty jak deszcz śniący o ulewie. Chłopiec idzie do salonu. Adapter przy małej kanapie przeskakuje, gdy płyta, która dawno temu się skończyła, wiruje, a trzaski się nasilają, kiedy on pochodzi bliżej. Lecz Chopin gra dalej, gdzieś poza zasięgiem. Chłopiec podąża za nim, obracając głowę w kierunku źródła. I tam, na kuchennym stole, obok przewróconej galonowej butelki, z której mleko spływa białymi sznurkami jak obrus w koszmarze, mruga czerwone oko. Odtwarzacz, który kupiła w sieciówce Goodwill, taki, który mieści się w kieszeni fartucha podczas pracy, taki, który wsuwa pod poduszkę podczas burzy, a nokturny stają się coraz głośniejsze po każdym uderzeniu pioruna. Leży w kałuży mleka, jakby muzyka została skomponowana tylko dla niego. W jednorazowym ciele chłopca wszystko jest możliwe.
o tych dzieciach zabieranych matkom i umieszczanych w boksach wielkości ich życia, żeby je wykarmić i utuczyć na miękkie mięso. Znów myślę o wolności, o tym, że cielę najbardziej wolne jest wtedy, gdy klatka się otwiera i zostaje prowadzone do ciężarówki na rzeź. Każda wolność jest względna – wiesz o tym nazbyt dobrze – i czasami wcale nie jest wolnością, po prostu klatka się rozszerza, pręty dzięki odległości stają się abstrakcją, ale wciąż tam są, tak jak wtedy, gdy „uwalnia się” dzikie zwierzęta na łono natury tylko po to, żeby wciąż je trzymać, choć na większym terenie. Ale i tak na to poszedłem, na to poszerzenie. Ponieważ czasami wystarczy nie widzieć krat.
kolibrów na zewnątrz brzmi prawie jak ludzki oddech. Przytykają dzioby do kałuż słodzonej wody u podstawy poidełka. Cóż za okropne życie, myślę teraz, że trzeba poruszać się tak szybko, aby pozostać w miejscu.